Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią dziś będzie o mojej wizycie weekendowej w Rusinowicach u Ani i Madzi.
Madzia bardzo się ucieszyła na mój widok. I nie chciała mnie odstępować choćby na krok. Ania pokazała mi sale zajęciowe Madzi: gabinety rehabilitacyjne, sale doświadczania świata, grotę solną, basen, sale i gabinety terapeutyczne. Pełen kompleks specjalistycznych sal, w których znajdują się przedmioty, których Madzia na oczy nie widziała ani u logopedy, ani u psychologa, ani w przedszkolu. I dobrze, bo na własne oczy przekonałem się, że Madzia na tym wyjeździe zyska przeogromnie.
W sobotę wraz z rodziną brałem udział w podchodach organizowanych w Ośrodku. Madzia świetnie się bawiła. W ogóle ma bardzo dobry kontakt z dzieciakami - nie tylko z Tosią i Ksawerym, ale i innymi dziećmi, których imion niestety nie zapamiętałem.
Przykrym doświadczeniem było to, że gros dzieciaków niestety nie jest wysokorokujących (jak Madzia). A ich choroby są straszne. Gdzieś tam w podświadomości przyjmuję do wiadomości istnienie porażenia mózgowego, ślepoty, czy zespołu Downa, jednak dopiero kontakt z tak bardzo chorymi dziećmi i jeszcze w takiej ilości na raz w jednym miejscu uświadamia w pełni ile wyrzeczeń, trudów i cierpień muszą pokonywać rodzice i opiekunowie niepełnosprawnych dzieci. Piszę o tym, bo pomimo tego, iż sam jestem rodzicem dziecka niepełnosprawnego, to na mojej psychice widok ogromu cierpienia na raz odcisnął mocne piętno na mojej psychice.
Przy wyjeździe było smutno, bo Madzia troszkę płakała, żegnając mnie przy wejściu do Ośrodka. I przyznam, że sam ze łzami w oczach szedłem na dworzec kolejowy na powrotny pociąg do domu. Ale Ania mówiła, że w poniedziałek znów było moc zajęć i Madzia "zapomniała" o łzach i tęsknocie i zajęła się tym, co rehabilitanci i terapeuci dla niej przygotowali. A były i konie, i wirówki, i wizyta u psychologa, u logopedy i u ortotyka. Ale o tym jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz